You were here.

Superbohaterowie nie umierają. To jedyna rzecz, której jestem pewna. Nawet jeżeli zamykają oczy, ich ziemskie serce przestaje bić, a jego bliscy zalewają się hektolitrami łez, oni nie umierają. Ich dusza jest nieśmiertelna, bo ich dzieło jest wieczne. Dobro jest wieczne.











Kiedy kładłam się spać 22.07.2013 roku, jedyną rzeczą, jakiej się bałam był rozpoczynający się kolejnego dnia workcamp. Miałam tylko chwilowo przejąć obowiązki Taty i Mamy, być dorosłą tylko na chwilę, choć za miesiąc i jeden dzień miała nastąpić długo oczekiwana osiemnastka. 
Szybki prysznic, biały tshirt i jeansowe shorty. Na ręce błękitne bransoletki od przyjaciela z Niemiec, który w poniedziałek wrócił na wakacje do Polski. Workcamp. Pierwsze godziny. Odebranie grupy niemieckiej, powolne przyjazdy grupy ukraińskiej. 13:11. Telefon. Biuro. Jak zwykle gwarne Wigilijne Miasteczko zamieniło się w ciche miejsce, gdzie wszystko, co było słychać to głośny krzyk Mamy – "To niemożliwe! Przecież jeszcze półtora godziny temu wszystko było dobrze!"


"Jesteś bardzo mądra i sama będziesz wiedziała, co robić." - W głowie usłyszałam głos Taty. Sam mówił mi, co mam robić. Nie zaczęłam płakać. Nie krzyczałam. Nie wygłaszałam swoich pretensji do Boga o to, że zabrał nie tylko mnie, ale i całemu Chorzowowi, Ojca. Zaczęłam działać; myśleć o obiedzie dla workcampu, o poinformowaniu ludzi, mediów, gdzieś przemykały myśli o organizacji pogrzebu. Teraz mogę się przyznać, chociaż wiele osób mi nie wierzy, dobrowolnie zgłosiłam się do organizacji ceremonii pogrzebowej.



Czy miałam w sobie na tyle siły, żeby zaśpiewać coś dla Taty ten ostatni raz? Ależ skąd. Czy sama wybrałam piosenki? Nie do końca. Wszystko, co działo się przez kolejne dni było sprawdzianem. Działaniem w transie, na podstawie siedemnastu lat jedenastu miesięcy i 30 dni, jakie przeżyłam patrząc na Wielkiego Człowieka. Kiedy na "Wyspę" zaczęli przychodzić ludzie, by choć na chwilę pobyć w miejscu, które stworzył Tata, doszło do mnie, jak wielką szczęściarą jestem. Wiele razy w szkole słyszałam, że muszę załatwić coś akurat ja. Dlaczego? "Aga, przecież nazywasz się Sierotnik!" To aż 17 lat i 11 miesięcy, przez które Tata pokazał mi, że mogę iść którąkolwiek drogą chcę. Tak jak w tej reklamie - "możesz być kimkolwiek chcesz".



Nagle Chorzów się zmienił, a ja nie mogłam przejść przez Wolkę bez krótkiej rozmowy, czy zagubionego spojrzenia, kiedy ludzie nie wiedzieli, co mają powiedzieć. Ja też nie wiedziałam. Ba, nadal nie mam pojęcia,co się wydarzyło. Pomimo tego, że od kilku lat towarzyszył mi potworny strach o Tatę i jego życie, bo w końcu po dwóch zawałach można spodziewać się wszystkiego, nie byłam na to gotowa. Nie byłam gotowa, choć przygotowana w pewien sposób tak. Od kilku miesięcy w naszych rozmowach pojawiały się wskazówki, podpowiedzi czy żartobliwe pytania, które ostatecznie miały oznaczać prowadzenie "Wyspy" przez "młode pokolenie". Tylko czy ktoś brał to na poważnie? A On czuł, swoją anielską intuicją wiedział, że coś może się wydarzyć.



Zapracowany, wiecznie na nogach, nie mający chwili czasu dla siebie, a nawet dla nas – taki był Tata. Zawsze powtarzał, że wyśpi się dopiero po śmierci. Cóż, momentami mam wrażenie, że nawet teraz nie ma czasu, żeby się wyspać. Choć przed nim całe wieki tego wymarzonego, świętego spokoju, to jego ducha i działanie w naszych codziennych, nie tylko wyspowych sprawach, czuć naprawdę. I to zdjęcie. Magiczne zdjęcie, które każdego dnia chce nam powiedzieć co innego. Siła perswazji? Możliwe, jednak każdy powinien sprawdzić to sam.





Pewnie pisząc to, zapomniałam o milionie ważnych rzeczy i będę wracała do tego wydarzenia jeszcze nie raz. Cóż, to moment, który zmienił mnie zupełnie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Na pewno jest tak i ze śmiercią Taty. Miną jeszcze miesiące, zanim się z tym pogodzę, a każdego wieczora będę analizowała nasze ostatnie rozmowy, moment Jego wyjśćia do szpitala czy nasze ostatnie spotkanie. Dziś mogę obiecać wszystkim, ale przede wszystkim Jemu, że dzieło Jego życia nie zniknie. I nie potrzeba żadnych gondoli Elki (choć śmiesznie wyglądałaby gondola Stefana Sierotnika tuż przy gondoli Adama Małysza), ani mosiężnych posągów. Wyspa i Wigilijne Miasteczko to jego żywy pomnik, gdzie żywy jest On sam.

Ostatni moment. Podziękowania. Słowa Księdza, aby życie Stefa było jego testamentem i nauką dla nas. Bieszczadzkie Anioły. Przed oczami wspólne wędrówki po Bieszczadach. Przed oczami Tata we wrzosowej koszuli, której do dziś nie potrafimy znaleźć. Szczęśliwy On, w końcu mogący bez kresu, bez bólu i pośpiechu wędrować po swoich ukochanych górach. Promienie Słońca, które przebijając się przez kościelne witraże, padają kolorowym światłem na trumnę. I nasz ostatni, wspólny spacer. W rytm Jego ulubionej piosenki. Wychodzimy z kościoła. Na trumnie wciąż irracjonalny napis – Stefan Sierotnik, 1960-2013. "...gdy skrzydłem Cię musną, już jesteś ich bratem..."  


Popularne posty