Dwudziestoletnie dziecko
Zdrowia, szczęścia, pomyślności, dużo gości, pieniędzy, miłości. Czy o czymś zapomniałam? Gdybym mogła wybrać jedno życzenie, które spełniłoby się w stu procentach, wybrałabym zdrowie. Tak, żebym mogła tworzyć swoje szczęście, wraz z moją Miłością, zarabiając dużo pieniędzy. Ah, no tak! Stu lat! Nie, dziękuję. Wystarczy mi o połowę mniej, za to przeżytych intensywnie, w zdrowiu i szczęściu.
Nie mam normalnych przyjaciół. Za każdym razem przeraża mnie fakt, jak dobrze mnie znają, choć sama nie zdaję sobie z tego sprawy przez większość roku. A potem przychodzą moje urodziny, albo Boże Narodzenie. Wśród cudownych życzeń, które niejednokrotnie sprawiają, że moje ciemne oczy stają się szkliste, pojawiła się jedna wiadomość, która życzeniami wcale nie była: "Gratulacje, już nie jesteś nastolatką. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek nią byłaś". Zawsze wśród starszych i zawsze od krok przed całą resztą , 'stara maleńka'. Może to nic dziwnego, kiedy jako małe dziecko spędzasz czas z ludźmi co najmniej 5 lat starszymi od siebie. W jakiś magiczny sposób stałam się dorosłym dzieckiem. Rozumiałam więcej, więcej czułam i widziałam.
Dwudzieste urodziny nie zmieniły mnie nagle w mądrzejszą, młodą kobietę. Coś jednak drgnęło. Zaczęłam cieszyć się małymi rzeczami. Pierwszy raz poszłam w sukience na skocznie, gdzie zrobiłam sobie wolne, przypominając sobie, dlaczego tak kocham skoki. Weszłam na kolejny level gry pt. "PS: polubić siebie". Skoro przez najbliższe miesiące może zmniejszyć się jedynie ilość moich włosów na głowie i objętość mózgu, postanowiłam zaakceptować swoje ciało, bardziej lub mniej. Kupiłam pierwszy w swoim życiu dwuczęściowy strój kąpielowy, choć nie było łatwo. Nawet po zakupie miałam jeszcze wątpliwości, czy kiedykolwiek pokaże się w nim publicznie. Chyba w "PS" zdobyłam kolejne 100 punktów.
Nie wiem, czy to wpływ pierwszego 'dzieścia' czy narastającego strachu przed wszelkimi zdrowotnymi walkami, które czekają mnie w najbliższym czasie. W wieku dwudziestu lat, znalazłam w sobie dziecko. Naiwne, pełne miłości i radości. Nie chcę żyć 100 lat i przymierać z głodu, z powodu niskiej emerytury. Pewnie nawet nie dożyję dnia, w którym dostanę pierwsze grosze od naszego Państwa. Lepiej żyć krótko, a intensywnie, ciesząc się każdą chwilą i nie marnując żadnej okazji na szczęście.
Nie mam normalnych przyjaciół. Za każdym razem przeraża mnie fakt, jak dobrze mnie znają, choć sama nie zdaję sobie z tego sprawy przez większość roku. A potem przychodzą moje urodziny, albo Boże Narodzenie. Wśród cudownych życzeń, które niejednokrotnie sprawiają, że moje ciemne oczy stają się szkliste, pojawiła się jedna wiadomość, która życzeniami wcale nie była: "Gratulacje, już nie jesteś nastolatką. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek nią byłaś". Zawsze wśród starszych i zawsze od krok przed całą resztą , 'stara maleńka'. Może to nic dziwnego, kiedy jako małe dziecko spędzasz czas z ludźmi co najmniej 5 lat starszymi od siebie. W jakiś magiczny sposób stałam się dorosłym dzieckiem. Rozumiałam więcej, więcej czułam i widziałam.