Drogi 2017, chcę całego świata!
To
nie będzie kolejny wpis z serii 'nowy rok, nowa ja', ani nawet ten o
tym czego nauczyłam się przez ostatnie dwanaście miesięcy. Nie
oszukujmy się, i tak nikogo to nie obchodzi i nikt nie będzie
marnował cennych chwil na czytanie o tym. Czas jest dla nas ostatnio
bardziej nieubłagany niż Bolt dla ekipy Jamesa Cordena. Nie będzie
też wywodu o tym, że mijający rok był ciężki i 'fucked us
well'. Wszyscy dobrze to wiemy; tak jak zawsze wiemy, że spadł
śnieg jeszcze przed spojrzeniem na świat za oknem, bo fejsbuk powie
nam pierwszy. Pora być o krok przed wszystkim i chcieć całego
świata, choć i to czasem za mało.
Koniec
roku na mediach społecznościowych jest przewidywalny niczym kolejne
kazanie księdza na niedzielnej mszy. Trzeba w końcu robić tak,
żeby było lepiej! Planować chudnięcie, zmianę pracy, bycie
lepszym człowiekiem, zarabianie milionów i najlepiej znalezienie
księcia z bajki. A jak już go znajdziesz, koniecznie zmuś go
do oświadczyn, a sama oświadcz, że jesteś w ciąży. Całemu
światu, nie tylko jemu! I tak oto rok w rok. Postanawiamy, spisujemy
pobożne życzenia na kartce i czytamy, jak sukcesywnie wprowadzać
je w życie. A potem? Potem przychodzi 364 dzień w roku, a
życie jest jakby takie same, jak było. Status związku ciągle
nieuregulowany, siłownia co prawda została odwiedzona, ale tylko
raz. No może dwa! I kiedy zobaczysz, że na twoim koncie ciągle nie
ma milionów, postanowienie jest jedno – uciekać z Polski, jak
najdalej. No może tylko do Niemiec...
Od
kilku lat moje postanowienie noworoczne brzmi dokładnie tak samo:
nie przestawaj wierzyć i bądź silna. Tylko, ale i aż tyle.
Bo trudno wierzyć. Trudno być silną, gdy dokoła nie ma tej iskry
nadziei, a jedynym rozwiązaniem wydaje się właśnie ucieczka. Bo
tak prościej i mniej boleśnie. Niestety nie należę do osób,
które wybierają te łatwiejsze rozwiązania. Może to wina
„Księżniczki Sisi”, a może zasługa moich rodziców. Może to
naiwne, ale ja ciągle wierzę, że te bardziej skomplikowane drogi
są lepiej wynagradzane. Tak jak w górach – im trudniejszy szlak,
tym piękniejsze widoki. Zawsze będzie źle, żeby potem było
lepiej. W Chorzowie wszyscy płaczą za Ruchem, który od wielu lat
niszczony od środka ostatecznie sięgnął bruku. Czasem jednak tego
bruku trzeba sięgnąć i przypomnieć sobie, dlaczego bycie na
szczycie smakuje tak cudownie. Niezależnie od tego czy to szczyt
miłości, sukcesów zawodowych czy po prostu szczęścia.
Rok
temu postawiłam sobie nie lada wyzwanie: pokochać siebie. I
pewnie gdyby nie jedna czy (bardziej) druga praca, nowi przyjaciele
czy ci starzy, którzy są już rodziną, miłość, nienawiść,
hektolitry łez i tysiące uśmiechów, rozkoszne śniadania i
gorzkie kolacje, dziś nie byłabym w stanie stanąć przed
obiektywem, a nie za nim i nie bać się. Nie bać się, że ktoś
zobaczy mój wystający brzuch, rozstępy, okropne nogi i za duże
cycki. Mogę być po prostu sobą. Może tak jak Primadonna,
trzeba chcieć całego świata, a potem jak dobry handlowiec
powoli schodzić z ceny, by wilk był syty i owca cała.
outfit:
koszula - H&M Plus
spódnica - diy
buty - .Centro
naszyjnik - Parfois
Zdjęcia- Paulina Różycka
Oby
przyszły rok był bardziej słodki niż gorzki!