Mam tę moc!

Kiedy Justyna Kowalczyk udzieliła wywiadu o depresji w 2014 roku, chyba nie brałam tego na poważnie. Kilka tygodni wcześniej widziałam ją przecież na Pikniku Mistrzów w Zakopanem; ciągle uśmiechnięta, z małym psiakiem na rękach. Należałam wtedy bardziej do części środowiska pt. „no i po co o tym gadać?!”. Z perspektywy czasu chyba wiem, dlaczego tak było. A przecież depresji nie widać gołym okiem. 





Kilka dni temu poczciwy Facebook przypomniał mi, że dwa lata temu napisałam tekst „Jak popełnić samobójstwo”. Dawno nie czytałam tego tekstu, a często wracam do takich, co to trochę w moim życiu zmieniły. Tamten zmienił, bo pierwszy raz publicznie przyznałam się do depresji. Wcześniej zrobiła to moja wychowawczyni z gimnazjum, która świat poinformowała bez mojej wiedzy. Od tamtego czasu w moim życiu zmieniło się wszystko. Spełniłam marzenia, kochałam, byłam kochana, przeżyłam zderzenie czołowe ze swoim największym lękiem, zachorowałam i ciągle się nie poddaję, ale przede wszystkim – w końcu poznałam Terapeutkę, która naprawdę mi pomogła.

Bo depresja to takie dziadostwo, które zostaje w nas, nawet jeśli myślimy, że mamy ją już za sobą. Ba! Zaryzykuję stwierdzenie, że wtedy jej powrót jest najbardziej prawdopodobny. Kiedy pisałam tamten tekst, byłam pewna, że depresje i stany depresyjne już mnie nie dotyczą. „Przecież to nie mój problem!”, coś krzyczało w mojej głowie. Dzisiaj myślę, że tak jak w przypadku naszej Mistrzyni pamiętny wywiad, dla mnie „Jak popełnić samobójstwo” było wołaniem o pomoc. Bo może nie było tak źle, ale bałam się wszystkiego – utraty kolejnej ukochanej osoby, choroby, życia bez świata skoków... Gdybym wtedy nie miała przy sobie kogoś, kto naprawdę mnie kochał, pewnie rozpadłabym się o wiele wcześniej.

Terapię zaczęłam na początku 2016 roku. Byłam nieufna jak cholera. W końcu wcześniej pani psycholog wmawiała mi, że mam zły kontakt z rodzicami, a Wyspę kocham tylko pozornie. Kiedy Pani Basia usłyszała te rewelacje, chwyciła się za głowę. Wtedy wiedziałam, że trafiłam na kogoś, kto w końcu mnie wysłucha, a nie będzie wciskał swoich teorii do mojej zniszczonej głowy. Przerobiłyśmy razem wszystko: śmierć Taty, relacje rodzinne, związek, moją pewność siebie (a raczej jej brak), studia, „utraconą” karierę, chorobę i tę depresję sprzed lat, bo jak się okazało, ona ciągle we mnie siedziała. To wszystko sprawiało, że byłam toksyczna do granic możliwości i dzisiaj przyznaję się do tego bez bicia. Byłam okropną dziewczyną, kiepską przyjaciółką i jeszcze gorszą siostrą i córką.

Tak, wiem. Zdrowie psychiczne to ciągle temat tabu, którego boimy się jak pranksterzy publicznej informacji o tym, że ich wkręty są ustawione. Ale o takich rzeczach trzeba mówić. Bo przecież terapia to takie SPA dla naszej psychiki. W Stanach ludzie płacą grube miliony, żeby mieć swojego terapeutę. A my? My potrafimy tylko krzyczeć, jak to chcemy być hygge i lagom.

W 2014 roku byłam po prostu niewybuchem, czekającym na najmniej odpowiedni moment by utrudnić życie ludziom i sobie samej. Teraz myślę, że chwała Pani Justynie za to, że opowiedziała o swojej depresji. Wtedy sama bałam się przyznać do tego, jak jest – w końcu uśmiechałam się, jeździłam na skoki, podróżowałam, pisałam, wydawałam pierwszy numer Hill Size Magazine! Depresji i stanów depresyjnych nie widać, a ja wolałam powiedzieć, że przyznanie się do choroby jest po prostu bez sensu.

No ale skąd ta moc?! Z przyznania się przed sobą, że sama potrzebuję pomocy, szczerego uśmiechu drugiego człowieka, cieszenia się małymi rzeczami i odrobiny samotności, żeby wrócić do domu z wiedzą, czego chcę. 

Popularne posty