Polka z ukraińskim sercem | Śnią się czarne oczy

Czy przyjaźń damsko-męska istnieje? A przyjaźń pomiędzy narodami, które mają za sobą trudną historię? Czy można wyzbyć się uprzedzeń i łamać głęboko zakorzenione stereotypy? Na wszystkie te pytania odpowiedzią zazwyczaj są legendy. Bo przecież każdy romans sprowadza się do przyjaźni, Ukraińcy to banderowcy, a przy okazji ukraiński to ten sam język co rosyjski. Uwielbiałam łamać stereotypy i sprawiać, że prawdziwe historie zastępują miejsce legend. Oto jedna z nich. Taka, przy której płaczą nawet najtrwadsi.








Koniec barier

Mój Dziadek miał prawdziwy dar do opisywania wszelkich historii. Raz opowiedział mnie i mojej siostrze bajkę o strasznej wiedźmie tak realistycznie, że przez kolejny tydzień bałyśmy się pojawić w dziadkowym mieszkaniu. Z czasem nam przeszło, a on – mieszkaniec Pogórza Dynowskiego, zaczął nam opowiadać rodzinne historie, swoją młodość i rzeczy, których jako mieszkanki Chorzowa nigdy byśmy się nie dowiedziały. Jedną z tych, które zapamiętałam najlepiej było uciekanie przed Ukraińcami. Bo Banderowcy mordowali Polaków, wbijali na pal, a drogi w Bieszczadach były umazane polską krwią. Każda taka opowieść kończyła się stwierdzeniem, że Ukraińców trzeba powybijać. Na szczęście był Tata, który postanowił przełamać bariery.




Czysta karta

Wszystko zaczęło się od „otwarcia na wschód” i chęci zmian. W 1991 roku na Wyspę przyjechał Wania. Zakochał się w Polsce, ale przede wszystkim – zakochał się w Wyspie. W Tarnopolu stworzył bliźniaczą organizację, którą razem ze swoją cudowną Żoną, Irą, nazwali Forteca. Nie pamiętam, kiedy Wanię i Irę spotkałam po raz pierwszy. Prawdopodobnie nie mam prawa tego pamiętać, bo w końcu są w moim życiu od zawsze. Tak samo, jak Piotrek – ich syn. Jako dzieci spędzaliśmy razem każde wakacje. Uwielbialiśmy jeść płatki w różnych kolorach, najlepiej z zimnym mlekiem, bo wtedy Mamy krzyczały. Mieliśmy swój ulubiony pokój na Wigilijnym Miasteczku, a do Urzędu Miasta i na mecze Ruchu chodziliśmy jako najbardziej uprzywilejowane dzieciaki w Chorzowie. Byliśmy czystymi kartami, których nie obchodziła historia naszych narodów, ani to, co myślą inni – staliśmy się rodzeństwem, pomimo braku więzów krwi.



Jego czarne oczy

Przez nasz chorzowski dom przewinęły się tysiące młodych Ukraińców, widzieliśmy setki wakacyjnych (i nie tylko) miłości. Przeżyliśmy razem już wszystko – od wesela po pogrzeb. Kiedy zmarł Tata, Piotrek uświadomił mi, że przecież mam jeszcze jednego ojca, tego z Tarnopola. Ja i ten przystojny Ukrainiec, o którym marzyły setki Polek to zresztą nie tylko dowód na to, że dzieci nie mają w sobie nienawiści. Piotrek to taki koleś, co to wstydu nie ma się z nim pokazać na mieście. No wiecie, przystojny brunet o ciemnych oczach, a do tego z czarującym uśmiechem. Słyszeliśmy o tym, że do siebie pasujemy za każdym razem, kiedy znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy nie znali do końca naszej historii. Usłyszeliśmy to nawet wtedy, gdy wybieraliśmy razem miejsce na jego zaręczyny. Piotrek był jednak mistrzem ciętej riposty - „po pierwsze, w życiu bym z nią nie wytrzymał; a po drugie – ma takie same oczy, a co to za przyjemność patrzeć w swoje lustro?!” Lepiej bym tego nie ujęła!





Dziecięce marzenia

Kiedy byliśmy mali, byliśmy jak książęca para stosunków polsko-ukraińskich. Zawsze razem, zawsze pewni, że tak zostanie. A potem zaczęło przychodzić dorastanie. Miłostki, miłości i życie. W pewnym momencie byłam przerażona, że stracę swojego najlepszego przyjaciela. Na szczęście to, co mówią o prawdziwej przyjaźni jest prawdą – możecie nie widzieć się miesiąc, rok, a czasem nawet kilka lat; kiedy się spotkacie, wszystko jest zupełnie tak, jakby czas się zatrzymał. Kiedy na Ukrainie zaczynała się wojna, drżałam przy każdym telefonie. Kiedy ja zaczęłam chorować, Piotrek był na każdą wiadomość. A kiedy powiedział mi o tym, że chce się zaręczyć, wiedziałam, że to moment, w którym swojego najlepszego przyjaciela będę musiała dzielić z inną dziewczyną. No i dzielę.



Jezioro marzeń


Siedem lat temu nad jeziorem w Tarnopolu, dumna obserwowałam, jak Tata zostaje Honorowym Obywatelem Miasta. Na koniec dnia puściliśmy do Nieba papierowy lampion z marzeniami. Jednym z życzeń, które tam napisałam była miłość i zdrowie dla naszej polsko-ukraińskiej rodziny. Drugie było jeszcze bardziej banalne – chciałam, żeby ta nasza przyjaźń nigdy się nie skończyła. Trochę tak jak tłumaczenia, że pierogi ruskie są ukraińskie, albo że w Kijowie to już sami Moskale. Kilka dni temu zapinałam Piotrkowi spinki w mankietach patrząc na niego ze łzami w oczach. Oto mój niepoprawny Brat i niedoszły mąż, który wymarzył sobie kiedyś kruczoczarną żonę, właśnie miał się żenić. Za każdym razem, kiedy spoglądałam na niego w czasie wesela, wiedziałam, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I chyba właśnie na tym polega rodzina. Na dzieleniu szczęścia z drugim człowiekiem. 

Komentarze

Popularne posty