Czym jest patriotyzm?
Wśród
pięćdziesięciu czterech tysięcy osób na stadionie jesteś
kolejną kropką na ekranie mniejszych i większych odbiorników
telewizyjnych. Wśród tylu tysięcy możesz się czuć tylko
i wyłącznie małą składową tłumu, która znaczy mniej więcej
tyle, co ochroniarz przy wejściu na stadion. Jednak gdy przychodzi
moment dumnego wyśpiewania Mazurka Dąbrowskiego, jesteś tak samo
ważny jak pięćdziesiąt trzy tysiące dziewięćset
dziewięćdziesiąt dziewięć pozostałych gardeł. Tak jak
ochroniarz, dzięki któremu możesz czuć się bezpiecznie oglądając
sportowe wydarzenie.
'Ja
na pani miejscu już dawno wyjechałbym z tego kraju!' rzucił
kierowca Ubera, w trakcie długiej rozmowy o polskiej polityce. Niby
o religii, polityce i gustach się nie dyskutuje, ale czasem po
prostu się nie da. Pan kierowca miał jednak rację, sama się
czasem zastanawiam, dlaczego jeszcze tutaj jestem. Ja i tysiące
moich rówieśników. Może i mamy czas dobrych zmian, a Polska z
zielonej wyspy awansowała na zielony kontynent. Nie mamy na co
narzekać. Przynajmniej tak możemy wywnioskować z wszelkich
sondaży, bo ponoć Polska jest czwartym krajem pod względem
szczęśliwych mieszkańców. A skoro tak podały Wiadomości, to tak
musi być. I basta! My Polacy tak mamy, że uwielbiamy zawyżać
swoje poczucie narodowej wartości niczym sieciówki zawyżają swoje
rozmiarówki. Mogłoby się wydawać, że już dawno z tego
wyrośliśmy, że czegoś historia nas nauczyła... Ciągle jednak
wolimy być „Chrystusem narodów” i czekać na moment, w którym
będziemy ogromną potęgą. Choć według niektórych już nią
jesteśmy.
Święto
Niepodległości. Dzień, w którym na Ukrainie wszyscy ubierają się
w swoje ludowe stroje i organizują koncerty swoich artystycznych
skarbów. W Stanach Zjednoczonych przyjaciele prześcigają się na
coraz to wymyślniejsze potrawy w formie flagi i fikuśne outfity,
które mają krzyczeć 'jestem dumny ze swojego kraju!' Jedno łączy
te dwa odległe pod każdym względem kraje w ich święta
niepodległości – poczucie wspólnoty i radości. A my? My wolimy
zaszyć się w domu, ciesząc się dodatkowym wolnym dniem,
zorganizować dwa osobne marsze, które zamiast solidarności
wzbudzają w narodzie narastającą nienawiść do drugich.
Pewnie powinnam się do tego przyzwyczaić, w końcu wojna
polsko-polska rozwija się już od kilku dni. Jest we mnie jednak
coś, co nie pozwala na zgodę wobec wzajemnej nienawiści.
Bo
ja po prostu kocham ten kraj. Bieszczadzkie jesienie, poranki na
plaży w Brzeźnie, wieczorne spacery po Muzeum Śląskim,
zimową magię z Zakopanem, a nawet podróże pociągiem. W
takim jednym przedziale możesz spotkać pełen przekrój
społeczeństwa, na przykład nowoczesną parę homoseksualistów,
typowego Janusza i zdolnego architekta, który dopiero rozpoczyna
swoją karierę. Bo taka jest Polska – różnorodna. Nie ma
drugiego takiego miejsca na świecie, do którego faceci z całego
świata przyjeżdżają napatrzeć się na piękne dziewczyny.
Nie ma kibiców, którzy śpiewaliby hymn z taką dumą i nadzieją.
Może to i dobrze, że dziś hymn zabrzmi w wielu domach ze względu
na mecz. Inaczej pewnie nie zabrzmiałby w ogóle.
Mogę
się nie zgadzać z obecną władzą, bać się o
przyszłość swoją i milionów kobiet. Mogę mieć dość tych
ciągłych teorii spiskowych i wydawania kasy na kolejne bazyliki,
przy jednoczesnym zwiększaniu podatków. Mogę się wkurzać na zimę
trwającą pół roku i nasz taki właśnie klimat. Ostatecznie
'(..)chcę tylko domu w twoich granicach, bez lokatorów stukających
w ściany, gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać, o
sprawach które wszyscy znamy(...)'.
I
nie pytajcie mnie, dlaczego jeszcze nie wyprowadziłam się do
Szwecji, Stanów czy do Niemiec. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
A poza tym, Stany mają teraz swój 'polski sen'. A ja ciągle
wierzę, że będzie dobrze, że nie będę musiała emigrować. Bo
nie chcę Polski, która będzie mocarstwem, która udowodni
wszystkim, jacy są źli. Chcę Polski, w której Polacy będą
solidarni. To najwyższy poziom patriotyzmu w naszym kraju. Bo
wtedy każdy jest ważny, tak jak w czasie śpiewania „Mazurka
Dąbrowskiego” przed meczem reprezentacji.