Jesienią jestem sobą


Ponoć jesień to idealny czas na zakończenie związku. Ja poszłabym w tych psychologicznych mądrościach o krok dalej. Jesień to najpiękniejszy czas w roku. Kiedy liście mienią się kolorami, a potem swobodnie opadają na ziemię, łatwiej o zmiany i odważne decyzje. Osiecka napisała kiedyś, że wiosnę i lato lubi, ale jesienią jest najbardziej sobą. I ja też jesienią jestem najbardziej sobą. Agnieszką, która żadnego wyzwania się nie boi. 




Szaro, buro, ponuro... Drzewa jakieś nagie, a ludzie ciągle narzekają na depresję. I wolą siedzieć w domu, bo przecież tam nikt nie zobaczy jak walcząc z chandrą pożerają tony czekolady, a zaraz potem poją się hektolitrami gorącej herbaty. No ewentualnie grzanego wina, które działa tylko doraźnie; po kilku godzinach jest tylko gorzej. A gdyby tak jesień traktować jak nowy początek? Wyciągając z szafy mięsisty sweter i jeszcze grubszy szalik pomyśleć o wszystkich nowych możliwościach, które czekają tuż za rogiem?




Za miesiąc będziemy podśpiewywać, że za rogiem to czeka Anioł z Bogiem. Niektórzy śpiewają już teraz, a mnie w głowie siedzi zupełnie inna piosenka. Taka, która dziś bardziej niż do kanonu muzyki popularnej, której słucha się nałogowo, wylądowałaby raczej w grupie 'quilty pleasure'. O pięknych spadających liściach, o tym że zimno i o tym, że tęskni się za swoim ukochanym. Ważniejszy od tego jest refren. Bo jestem wielką dziewczyną na tym wielkim świecie. I mogę wszystko, wystarczy trochę odwagi i marzeń.




Rok temu usłyszałam od kogoś bardzo ważnego, że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby zrobić trzy do przodu. Od kilku lat jesień daje mi niezłego kopa w mój niezbyt zgrabny tyłek. I może powinnam już z pierwszymi żółknącymi liśćmi owijać się w kocyk, pisać karteczkę 'obudźcie mnie w czerwcu' i zapadać w sen zimowy jak na prawdziwego niedźwiedzia przystało. Jakimś cudem jest inaczej. Czekam na jesień tak bardzo, że już od lipca kompletuję garderobę, marząc o chłodniejszym dniu. W tym roku w kolejce czekały buty, wymarzona skórzana kurtka, dwie kiecki i szalik. A gdy wszyscy płakali, że zimno, że chcą lato... ja z radością wskoczyłam w sukienkę, czarne rajstopy, różowe buty i wybrałam się na długi spacer. Z odkrytą dzięki Big Sis chai latte i ulubioną muzyką. Miasta jesiennymi wieczorami naprawdę odkrywają przed nami nowe oblicze. I ja każdej jesieni odkrywam nową siebie. Za każdym razem silniejszą, i (daj Boże!) odrobinę mądrzejszą.




Bo jesień to czas nostalgii, radości plączącej się ze smutkiem, oczekiwania na nowe... Kilka lat temu prowadziłam bloga o modzie. Kochałam to, ale jesienią przyszły skoki. Skradły mój cały świat, a moda została gdzieś daleko w tyle. Od dawna obiecuję sobie, że do tego wrócę, że znów będę czekać z utęsknieniem aż ktoś przywiezie mi w prezencie najnowszy numer Vogue, a sesja zdjęciowa Annie Leibovitz zainspiruje i mnie. Kto wie, może czas do tego wrócić? Przecież jesienią nie trzeba siedzieć i płakać, nosić samych czerni i szarości. Czasem trzeba dodać odrobinę różu! 




outfit:
Spódnica - New Look 
Kurtka - New Look Curves
Sweter - Mohito
Baleriny - Parfois 




Zdjęcia - Paulina Różycka / @ Wyspa 




Popularne posty